Byłem ostrożnym optymistą. Na krótko przed 4 czerwca, kiedy Adam Michnik spytał mnie jaki wynik przewiduję, odpowiedziałem, że chyba wygramy, lecz nie wiadomo czy z dużą przewagą.
- Wygramy tak, że aż się przestraszysz - usłyszałem.
Nie zastanawiałem się czego bym miał się przestraszyć, lecz obstawałem przy swoim. Adam zaproponował zakład. O pół litra. Wtedy to było dobro rzadkie. Przystałem na zakład i spytałem jakie mają być kryteria tego zwycięstwa.
- Przyniesiesz, nie pytając !
Przyniosłem.
W euforii nie myślałem o jakimkolwiek strachu. Dopiero gdy panująca partia oświadczyła, że uznaje wynik wyborów, zdałem sobie sprawę, że było się czego bać. ONI naprawdę uwierzyli we własną propagandę i wynik ich zaskoczył. A w zaskoczeniu robi się różne rzeczy. Przodująca siła miała tej siły jeszcze wystarczająco dużo, by ją użyć z fatalnym skutkiem.
Dzisiaj myślę, że gdyby w trakcie robienia ”Gazety Wyborczej” pojawił się kolejny młody, ambitny i inteligentny młody człowiek, przyjąłbym go i zostałby on zapewne jednym z luminarzy GW, ozdobą Warszawki, Salonu, Mainstream'u. A wtedy, w 1989 roku, już by na sto procent wiedział i nas przekonał, że Czerwony już jest bez sił i możliwości działania, że nie należy się z nim układać, stawać do jakichkolwiek wyborów, tylko obalać, obalać, obalać, cokolwiek by to miało znaczyć.
Oczywiście, że mam na myśli Rafała Ziemkiewicza.