Ernest Skalski Ernest Skalski
8129
BLOG

Przepraszam. Jeszcze raz Smoleńsk, ale...

Ernest Skalski Ernest Skalski Polityka Obserwuj notkę 154


 
Tu -154 z prezydentem RP na pokładzie, zwodząc atakujące rosyjskie MIG-i, omijając rakiety i pociski rosyjskiej artylerii plot, został trafiony gdy schodził do lądowania po Smoleńskiem. Musiał tam lecieć, gdyż od złożenia - w terminie ! - kwiatów na cmentarzu w Katyniu zależał los Rzeczpospolitej, no i honor Polaków. Takie przekonanie odniósłby ktoś kto by o wydarzeniu wnioskował na podstawie artykułu Kornela Morawieckiego w dzisiejszej (piątkowej) ”Rzeczpospolitej”. Cytuję; ”Spróbujmy dziś spojrzeć na smoleński dramat jako na wymuszony przeznaczeniem bolesny polski hołd oddany bohaterom i ofiarom II wojny światowej”
 
Do mnie jednak bardziej przemawia to co na tej samej stronie napisał ekspert Tomasz Hypki. Kto nie ma pod ręką ”Rzepy”, niech szybko sprawdzi: WWW.rp.pl , znajdując rubrykę Opinie.
 
Bajzel
 
- Przepraszam, panie generale. Z całym szacunkiem, ale to ja dowodzę na pokładzie samolotu. Bardzo proszę niezwłocznie opuścić kabinę !
 
Na to generał wychodzi, a potem przedstawia kapitana do awansu i nagrody za odwagę cywilną i konsekwentne przestrzeganie procedury.
 
Zapewne są armie, w których takie coś jest możliwe, ale to raczej nie polska, a już na pewno nie rosyjska. W tamtych szczęśliwych armiach i krajach, może jest nudno, bo wszystko reguluje przepis, któremu wszystkie szczeble podlegają. Rutyna i procedura; ich przestrzeganie zapewnia bezpieczeństwo decyzji. W kulturze słabo kontrolowanej władzy przepis jest dla subalternów, o ile naczalstwo nie zdecyduje inaczej. Bo naczalstwo ważniejsze niż wszystko inne. A bezpieczeństwo wykonawcy zapewnia nie przestrzeganie regulacji ale decyzja wyższej władzy, do której się warto odwołać. O ile ta się potem nie wyprze i nie zwali winy na subalterna.
 
Zwracam się do pamięci czytelników miewających niekiedy po 0,6 w żyłach. Przeważnie człowiek jest wtedy przytomny i sprawny. W każdym razie we własnym przekonaniu. Dobrze się czuje, jest pewny siebie, odważny i energiczny. W wielu armiach wywoływano ten stan, kiedy trzeba było iść do ataku na bagnety. W precyzyjnym działaniu nie jest on nazbyt przydatny. Byłoby jawną grandą, i tylko grandą, wypominanie tego stanu generałowi gdyby był tylko pasażerem. Ale można przypuścić – powtarzam; przypuścić, jeśli mamy nie odrzucać żadnej możliwości – że te 0,6 miało wpływ na jego postępowanie w kabinie pilotów, w której go być nie powinno.
 
De mortuis aut bene aut nihil to dobra zasada na okres żałoby i na Zaduszki, ale nie kiedy trzeba dochodzić prawdy. Nie sprawdza się wówczas bezkrytyczne gloryfikowanie zmarłych i zwalanie wszystkiego na pozostałych przy życiu. I to selektywnie.
 
Żwirko i Wigura, Szkoła Orląt, Dywizjon 303, latanie ”na drzwiach od stodoły” – polscy piloci z definicji muszą być doskonali. Czy jednak nawet nie doskonali, lecz przyzwoici piloci nie powinni byli wiedzieć, że w Smoleńsku, dokąd przecież 36. pułk latał, jest wąwóz przed pasem startowym ? Że aparatura tam marna i bez ILS, a obsługa, zgodnie z ”prawem Czernomyrdina”, może chce dobrze, ale im wychodzi jak zawsze. Co nie jest problemem tylko kiedy wyraźnie widać lotnisko. Czy nie powinni byli wiedzieć kiedy i gdzie posługiwać się autopilotem i kiedy jakim wysokościomierzem, bo jednym i drugim posługiwali się niewłaściwie? I co robili przez długie sekundy po pierwszym ”odchodzimy”, kiedy nie wiadomo co robili ? Uniknięcie tylko jednego z tych błędów pozwoliłoby na uniknięcie katastrofy. Nawet we mgle nad lotniskiem, gdzie w ogóle nie powinno ich było być. Załoga była bez wątpienia straszliwie zestresowana, lecz bywają piloci, którym psychika i trening pozwalają na skuteczne działanie w stresie. I czy nie tacy powinni być dobierani do tego rodzaju zadań ?
 
Pilot jednoosobowego odrzutowca ma nie prawo, lecz obowiązek, odmówić wylotu jeśli coś mu dolega czy niepewnie się czuje psychicznie. Ale stan personelu latającego w 36. pułku nie pozwalał na takie ekstrawagancje. Żona kapitana Protasiuka twierdzi, że nie chciał on lecieć, a ustąpił po awanturze z generałem Błasikiem. Z jednej strony kapitan, a z drugiej trzygwiazdkowy generał, dowódca lotnictwa i awantura ? Dziwne to jakoś jak na wojsko. Jeśli to prawda, faktycznie pasowałoby słowo; bajzel.
 
Ma ono swój odpowiednik w rosyjskim.
 
Bardak
 
-Car przez trzy dni gościł nas łaskawie na Zamku – przypominam, za starą anegdotą, opowieść Franca Fiszera – karmił, poił, mile rozmawiał. A kiedy wyszliśmy, najechali kozacy i dalejże nas płazować, siec nahajkami…
- Ale dlaczego ?
- Żeby nam się w głowach nie poprzewracało.
 
Spotkałem się z tłumaczeniem, które dopuszcza możliwość, że kubeł zimnej wody wylany na Tuska przez Rosję może oznaczać kolejny zwrot w polityce wobec Polski. Po okresie ocieplenia, rozpoczętym wizytą Putina na Westerplatte 1-go września 2009 roku, następuje oziębienie. Moskwa podstawia nogę Tuskowi, grając na benefis Kaczyńskiego. Doszła do wniosku, że woli Polskę ”twardą”, czyli kłótliwą i arogancką, która się sama izoluje w Europie, traktowana jak przeszkoda na drodze zbliżenia Unii, czy szeroko rozumianego Zachodu, z Moskwą.
 
Tak to wygląda i tak może być w samej rzeczy. Ale nie musi. Rosja jest państwem nieprzewidywalnym, by nie rzec – nieobliczalnym. Władza otacza się tajemnicą i to na wszystkich szczeblach. Wręcz odruchowo. A drugiej strony znana jest masa oderwanych faktów, które można łączyć w mniej czy bardziej logiczne kombinacje. Jedną z nich jest hipoteza takiego zwrotu. A jeśli jej nie wykluczamy na samym wstępie, to zastanówmy się jaki interes byłby w realizowany w ten sposób.
 
Poprawa stosunku do Polski nie była wywołana wybuchem miłości do niej. Powtórzę krótko. Kreml zdał sobie sprawę, że postępujący upadek cywilizacyjny Rosji może być odwrócony tylko drogą modernizacji. Ta zaś możliwa jest tylko w ścisłej współpracy z Zachodem. W tym z Unią Europejską, której częścią jest Polska. Nie najważniejszą, ale istotną. Zwłaszcza gdy jest to Polska Tuska i Komorowskiego, a nie obstrukcyjnych Kaczyńskich. Ta obecna Polska jest też lepiej nastawiona do wszelkiej zagranicy, również do Rosji. A w dodatku, w Federacji następuje zmiana pokoleń, a z nią pamięci historycznej. Imperialne, post sowieckie ciągoty stają się mniej nośne. Takie były przesłanki owego ocieplenia i nie widać, by któryś z tych czynników uległ zmianie. Przemyśleli to na Kremlu jeszcze raz i uznali, że się pomylili ?
 
Ewentualnie gdyby władza Federacji poczuła się nagle zagrożona, tak jak poczuł się Łukaszenka, wówczas różne gwałtowne ruchy byłyby zrozumiałe. Lecz wtedy w grę wchodziłyby posunięcia na większą skale niż manewr robiony przez MAK. A poza tym, władzy tam nic nie zagraża w bezpośredniej przyszłości. Więc o co tu może chodzić ?
 
Jak advocatus diaboli podsuwam koncepcję naszym rusfobom, jeśli na nią jeszcze sami nie wpadli. Otóż od czasu gdy Bolesław Chrobry uderzył, zrobionym parę wieków później, Szczerbcem w kijowską Złotą Bramę, zbudowaną w sto lat później przez Jarosława Mądrego, Lechistan jest odwiecznym i śmiertelnym wrogiem świętej Rusi, która może się czuć bezpiecznie tylko kiedy go zniszczy. Nie udało się na dłużej z Fryderykiem II i z Hitlerem, to spróbujemy w nowych warunkach izolować go na początek, a tam widno budiet.Niechby nawet oznaczało to jakieś przeszkody dla  rosyjskiej modernizacji.
 
Otóż, chociaż to strach przed nocą, wypowiem myśl, która wielu rodaków zgorszy. Polska obchodzi Rosję o wiele mniej niż Rosja obchodzi Polskę. Coś podobnego mamy w stosunkach USA – Polska, a także w stosunkach Polska – Litwa. Decydują proporcje, choć to nie wszystko. W przypadku Rosji w grę wchodzi nie tylko arogancja wielkiego mocarstwa (czy państwa, które chce za takie uchodzić) lecz również swoisty modus operandi, który można by określić jako ważniactwo. A to sprawia, że pokutuje mit wszechmocy władzy. Bez jej wiedzy nic się nie może dziać. Wszystko musi się mieścić  w jej polityce. Zapomina się przy tym, o francuskim powiedzenie, że kto dużo obejmuje, ten mało ściska. Ręce nie dochodzą – to powiedzenie rosyjskie.
 
Putin wpada do małego miasteczka i przy kamerach podejmuje decyzje należące do odpowiednika burmistrza. A co z tysiącami innych takich miasteczek ? Z ”burmistrzami”, którzy boją się sami coś zrobić, albo zaniechać, ale wiedzą, że cokolwiek zrobią, albo i nie, to mogą być ukarani. Tu już jesteśmy blisko, pożal się Boże, wieży kontrolnej na wojskowym lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem. A tam bardak, niejasne kompetencje i strach przed naczalstwem.
 
Przekonuje mnie interpretacja Waldemara Kuczyńskiego, przedstawiona w ”Rzeczpospolitej”. Zwraca on uwagę, na to że Rosjanie zaciągają kurtynę na tym co się działo w wieży kontrolnej i wokół niej. Nie wiemy do końca kto tam był, kto wchodził i wychodził, a wiemy, że kontaktowano się z wyżej stojącym naczalstwem. Z Twerem. Z Moskwą ? Z kim w Moskwie ? Zważywszy na to kto leciał do Smoleńska, mógł to być szczebel najwyższy. Może ”on sam”, jak czołobitnie mawiano na Rusi, by nie kalać najwyższego imienia.
 
A każdy szczebel miał tego poranku ten sam dylemat. Będą lądować – niesamowite ryzyko i koszmarne konsekwencje wypadku, ale może się uda. Nie pozwolić – będzie skandal i to na pewno. Najlepiej, żeby ci Polacy sami odlecieli w cholerę, a jak nie odlecą to przynajmniej niech sami decydują. Wahania, napięcie, sprzeczne decyzje. A samolot się zbliża. Tylko anioł-stróż mógłby go wtedy w tej mgle bezpiecznie sprowadzić na ziemię, a nie zdezorientowana obsada wieży ze zdezelowanym sprzętem. Jeśli zaś nawet wina byłaby w stu dziesięciu procentach po stronie polskiej, to po rosyjskiej groziła – i nadal grozi – kompromitacja. I to czyja ? Może nawet najwyższego szczebla. I takie przypuszczenie nie wydaje się bezpodstawne.
 
W dawnych sowieckich czasach, tacy kontrolerzy już by się byli przyznali, że byli szpiegami i wbrew wyraźnym i jedynie słusznym poleceniom najwyższego naczalstwa, działali na zlecenie POW, wywiadu japońskiego, niemieckiego i Księstwa Monaco. I już byliby rozstrzelani. Teraz, nawet w Rosji, trudniej jest zatkać gęby. Łatwiej sprawić, by wszyscy zainteresowani, od góry do dołu, milczeli. Każdy we własnym interesie. Więc całą akcję po stronie Rosji trzeba zasłonić kurtyną. I to właśnie wykonał MAK.
 
Zapewne strona rosyjska zdawała sobie sprawę z kosztów jakie poniesie Tusk i polityka stopniowej normalizacji stosunków z Polską. Ale to nie musiało być celem. Być może minister Ławrow szczerze chce aby stosunki obu krajów nie pogorszyły się z powodu Smoleńska – jak powiedział. Ale jeśli się siłą rzeczy pogarszają, może taka jest cena, którą Kremlowi warto ponieść, by uchronić się przed czymś gorszym. Własną kompromitacją. I to na wysokim, może najwyższym szczeblu. Systemy autorytarne są przesadnie uczulone na temat własnego wizerunku. Natomiast wizerunek oraz interes innych, zwłaszcza mniejszych i słabszych, liczy się dla nich o wiele mniej.
 
A czy możliwe, że moskiewscy decydenci, patrząc z góry na Polskę, nie docenili reakcji jaką wywoła w niej tak jednostronny raport ? Możliwe. Margines błędu w polityce jest szeroki.
 
Czy możliwe jest, że Tatiana Anodina, z własnej inicjatywy chciała dogodzić swemu nieformalnemu naczalstwu ? Mało prawdopodobne, lecz całkowicie i tego nie można wykluczyć. Widzimy więc, że możliwych interpretacji jest wiele. Jedne mniej inne bardziej prawdopodobne, a żadna na sto procent pewna.
 
Rymkiewicz by nie wymyślił
 
Konfederacja Barska 1768-72, Powstanie Kościuszkowskie 1794, Powstanie Listopadowe 1830, Powstanie Krakowskie 1846, Powstanie Wielkopolskie 1848, Powstanie Styczniowe 1863-64, Powstanie Wielkopolskie 1918, trzy Powstania Śląskie 1919-21, Powstanie Warszawskie 1944 i …. Smoleńsk 2010 ? Z jedenastu powstań tylko jedno było wygrane, trzy śląskie nie osiągnęły stawianych celów. Siedem, zakończonych klęską nie tylko powstania, lecz Polski, stanowi i będzie stanowić przedmiot sporu. Mamy różne interpretacje; bezmyślną i zbrodniczą kalkulację, mylne rachuby, błędne wykonanie, niezawiniony zbieg przypadków, zdradę, a jak już niewiele jest do obrony, to zawsze pozostaje bohaterska ofiara. Zawsze jednak brali w tym udział ludzie z przekonaniem narażający życie w słusznej sprawie, a nigdy dotąd nie robiono ofiary z lekkomyślności i błędu. Społeczeństwo w większości jest zbyt dojrzałe, aby uznać takie podejście.
 
Katastrofa miała miejsce 10 kwietnia. Szok, wstrząs były dosyć powszechne i zrozumiałe. Lecz taki stan emocjonalny nie może być trwały. Zdrowie psychiczne zarówno jednostki jak i społeczności wymaga stopniowego powrotu do równowagi. Proces ten przebiega różnie u różnych ludzi i w różnych środowiskach. Dla jednych jest to tragedia narodowa, dla innych również i osobista. Dla jeszcze innych jest to karta do rozegrania. Dla nich ogłoszenie raportu MAK-u to coś takiego jakby ktoś dobrał parę króli do trójki asów. Trauma odżywa, do czego przyczyniają się również media, dla których zawsze za mało się dzieje. ”Strzał w tył głowy”, ”plunięcie w twarz”, ”wdeptanie w błoto”. Poszkodowani maja być piloci, Polacy – prawdziwi lub wszyscy- wreszcie Polska oraz premier, ale temu to dobrze tak. Takiej histerii nie było po 10 kwietnia. Autentyczny ból może się bez niej obejść. Tu jednak do słabnącego siłą rzeczy poczucia straty doszła obraza. A to wywołuje bardzo dotkliwe uczucia. Ale i one przemijają.
 
Przesunięcia w opinii poparcia sił politycznych są niewielkie. Oburzenie z powodu raportu MAK-u jest wprawdzie dość powszechne, lecz zwolenników Kaczyńskiego jedynie utwierdziło w wierze, a przeciwników nie skłoniło do zmiany ich orientacji politycznej. Zwolennicy Platformy mogą być niezadowoleni z postępowania Tuska, ale w ocenie kierują się kryteriami szerszymi niż katastrofa smoleńska. To wydarzenie nie wpływa na sytuacje ekonomiczną i społeczną, nie zdejmuje żadnego z kluczowych problemów w kraju, ale też ich nie zmienia i nie dodaje. Wyborcy Platformy mogą już być nią znużeni, ale nie widzą alternatywy. PIS jest odbierany jako partia tej jednej sprawy i reakcja na raport tylko pogłębia taki jej odbiór. SLD jeszcze, a PSL już, nie reprezentują potencjału politycznego, który by zachęcał do powierzenia im władzy. PJN i ruch Palikota praktycznie nie liczą się.
 
O ile raporty, rosyjski i polski, o katastrofie nie zmieniają niczego w Rosji, ani zbyt wiele w naszym kraju, to mogą wpłynąć na stosunki polsko-rosyjskie bardziej niż sama katastrofa. Podstawowym interesem Polski są, miedzy innym, należyte stosunki z sąsiadami. Mamy je z Niemcami i zaczęły się one normalizować z Rosją. A normalne stosunki międzynarodowe to niekoniecznie jest przyjaźń, a już tym bardziej braterska. Po latach sloganów realnego socjalizmu wiemy już, że była ona oszustwem, ale wyobrażamy sobie, że wolni z wolnymi to nieomal świętych obcowanie.  Jak ”bratanki”, które Węgrom się nie rymują ze szklanką, więc o tej przyjaźni dowiadują się od nas.
 
Normalizacja wśród cywilizowanych państw naszych czasów, to możliwość rozwiązywania w cywilizowany sposób problemów trudnych i spornych. Takim problemem, trudnym i spornym, okazuje się nawet nie katastrofa, ale reakcja na nią. Rozwiązywanie tego problemu może być sprawdzianem dla nas i dla nich. A Rosjanie, podobnie jak Polacy, Serbowie, Węgrzy, Litwini to nacja honorna i obrażalska. Nawet Puszkin, na owe czasy liberał i przyjaciel Mickiewicza, poczuł się obrażony przez Powstanie Listopadowe. Jest to cecha narodów, które czują się skrzywdzone przez historię. Rosjanie, choć są wielkim narodem, też się tak czują i trzeba przyznać, że mają powody, choć przeważnie krzywdzili się sami.
 
W jednej z ostatnich wypowiedzi Jarosław Kaczyński stwierdził, że Rosja może się stanie lepsza w następnym pokoleniu. Skądinąd nie bardzo to współgra z jego ciepłą – na prochach ? - przemową do Rosjan w czasie kampanii wyborczej. Wtedy jednak walczył o głosy większości Polaków, a teraz utwierdza swoją sektę. W praktyce miałoby to znaczyć, że za ileś tam lat będzie inaczej, a teraz możemy być twardzi bo to się opłaca - uważa. Pewnie za pokolenie Rosja będzie lepsza, ale operowanie sloganami ”twardo czy ”na kolanach” niczego nie załatwia, kiedy już teraz trzeba po prostu się dogadywać w konkretnych sprawach z państwem, które jest teraz. A pozycja w świecie, w przeciwieństwie do pozycji w obozie prezesa, nie zależy od stopnia czupurności, lecz od umiejętności rozwiązywania problemów.
 
Teraz po obu stronach jesteśmy na siebie obrażeni. Tamta dąsa się nieco na pokaz, głosami komentatorów, którzy własnymi słowami, z pewną dozą dezynwoltury, wyrażają opinie Kremla. Może to służyć podniesieniu stawki w ewentualnych rozmowach. Jeśli chodzi o MAK, to causa finita, ale jest jeszcze prokuratura, a ta w Rosji jest częścią władzy. Ma ona teraz swobodę manewru i są oznaki tego, że może z tej swobody skorzystać. Owszem są w Rosji środowiska i siły autentycznie niechętne Polsce i Zachodowi, ale władza może je wykorzystywać jeśli uzna to za wskazane, ale może też zignorować. W końcu to ona zadecyduje jaki ma być wynik wyborów.
 
Nasza władza nie ma tak dobrze. 
 
 

”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka